Leopolis Semper Fidelis!

Lwów to miasto, które było wielokrotnie polskie, aktualnie ukraińskie, a założone zostało przez króla Rusi – Daniela Halickiego. Wielokrotnie było plądrowane za czasów swej świetności, często również unikano niszczenia Lwowa poprzez zapłacenie okupu. Różne źródła podają różne wersje jego powstania oraz pochodzenia nazwy. Nazwa Lwowa pochodzi podobno od imienia syna króla Daniela – Lwa. Jednak jedna z legend głosi, że Lwów nazwę swą zawdzięcza zwycięstwu Daniela Halickiego nad dzikim lwem, który żył na górze znajdującej się na końcu dzisiejszej ulicy Krzywonosa. Inna w miejscu lwa umieszcza smoka, po okiełznaniu którego na zamieszkiwanej przez niego górze zbudowano Cerkiew św. Jerzego, walczącego ze smokiem.

Choć dzisiaj miasto raczej nie jest u szczytu formy, to jednak ma w sobie niespotykaną magię i czar. Nie wiem czy jest to spowodowane przez bogatą historię, którą przesiąknięta jest każda cegła Lwowa, czy może przez uprzejmych ludzi zamieszkujących to miasto. Jedno jest pewne – każdy powinien choć raz w życiu odwiedzić to miasto.


Nasza żółta marszrutka, w zwyczajowym ścisku panującym w dzień powszedni, dowiozła nas pod sam lwowski dworzec kolejowy Lwów Główny. Okazuje się, że został on wybudowany jeszcze za czasów, kiedy Lwów należał do Polski. Dworzec jest pięknym budynkiem zarówno z zewnątrz, jak i w środku. Sufity i ściany zdobią sztukaterie, spod wysokich sklepień podtrzymywanych przez kolumny zwisają duże żyrandole. Ku mojemu rozczarowaniu okazuje się, że wnętrza ukraińskich dworców zgodnie z prawem nie powinny być fotografowane – stąd zmuszona byłam odpuścić sobie przyjemność uwieczniania wnętrza tegoż budynku na fotografii. Na szczęście z zewnątrz mogłam fotografować ile tylko chciałam!

dworzez główny we Lwowie
Dworzec Główny we Lwowie dziś…

…oraz Dworzec Główny we Lwowie dawniej (źródło: wikipedia.pl)

Pozostało nam udać się do naszego hostelu.

Zatrzymaliśmy się na jedną noc w położonym w centrum miasta Mister Hostel. Przybytek ten miał wszystko czego potrzeba – toalety oddzielne z łazienką, ładne pokoje, kuchnię, miłą i kompetentną oraz chętną do pomocy obsługę. Widok z okna zapierał dech w piersiach, ale największy szok był dopiero przed nami, a dokładniej okazał się być małym plakatem informacyjnym formatu A4, który powieszony został w widocznym i wymownym miejscu (w toalecie, na ścianie naprzeciw korzystającego), a informował o tym, że papieru toaletowego nie należy wyrzucać do muszli klozetowej, tylko do specjalnie do tego celu przygotowanego śmietniczka. Okazuje się bowiem, że rury w Ukrainie mają mniejszą średnicę niż te w Polsce i zapychają się właśnie przez papier toaletowy i inne środki higieny osobistej, które ludzie mają w niechlubnym zwyczaju spuszczać wraz z wodą w toalecie (np. podpaski czy pampersy, jak informował plakat).

Widok z hostelowego okna w Ukrainie
Widok z naszego hostelowego okna

Cały Lwów usiany jest zabytkami. W drodze do Hostelu mijaliśmy wiele zabytkowych miejsc i pomników. Znalazły się pośród nich zarówno piękna i majestatyczna Politechnika Lwowska, wzbudzający szacunek Kościół św. Elżbiety, czy kontrowersyjny pomnik Stepana Bandery – twórcy OUN-B, jednej z organizacji, która przyczyniła się do ludobójstwa polskiej ludności cywilnej zamieszkującej Ukrainę. Oczywiście, nie pominęliśmy także Rynku, Kościoła Dominikanów, czy pomnika Nikifora Krynickiego – jednego z najlepiej znanych malarzy, przedstawicieli prymitywizmu, a także Łemka.

We Lwowie nowoczesność przenika się z historią. Przejścia dla pieszych i światła drogowe wyposażone są w zegary, które informują przechodniów i kierowców, ile jeszcze muszą czekać do kolejnego zielonego światła oraz jak długo jeszcze będą je mieli. Równocześnie po ulicach mkną zdezelowane wołgi, kamazy, uazy i inne samochody, które są raczej niespotykane w Polsce.

Zauważyłam, że Ukrainki nie są wysokie, raczej się nie malują – są naturalne. Nie potrafiłam ocenić ich urody, lecz dzięki męskiemu towarzystwu zostałam upewniona w tym, że są ładne. Od siebie dodam jeszcze, że mają wyjątkowo gęste i puszyste włosy. Większość Ukrainek chodzi w futrach. Nawet młode dziewczyny do kołnierza kurtek poprzytwierdzane mają lisy i nie chodzi mi tutaj tylko o skórę z lisa – ze zdobnych kołnierzy zwisają także łapki, ogon i pyszczek. Nie przypadło mi to do gustu, ale ponoć o gustach się nie dyskutuje. Również ze smutkiem stwierdzam, że nie widziałam przystojnych mężczyzn. Tak jak moi kompani mogli cieszyć oczy widokiem zgrabnych pań, tak ja musiałam się niemal przez całą wycieczkę obchodzić smakiem…

założyciel Lwowa
Pomnik Króla Daniela Halickiego – założyciela Lwowa

Wieczorem, zmęczeni po całodniowym spacerze przez miasto, postanowiliśmy napić się piwa. Piwo lwowskie okazuje się być tanie i smaczne, można dostać je prosto z drewnianej beczki w pijalni piwa prowadzonej przez pewnych Rosjan o nazwie „Żywe Piwo”. Niestety, większość knajp we Lwowie, przynajmniej w kwietniu, okazała się być zamknięta późnym wieczorem w ciągu tygodnia. Odkryliśmy to jednak dopiero wtedy, kiedy dopadł nas głód. Byliśmy gotowi zjeść chociażby kebab z jakiejkolwiek budki, lecz na próżno szukaliśmy takiego miejsca we Lwowie. Czynne były zaledwie dwa miejsca, w których mogliśmy zjeść posiłek na miejscu.

Pierwsze miejsce okazało się barem nacjonalistycznym, do którego mogliśmy wejść tylko i wyłącznie podając tajne hasło, które wyciągnął jeden z naszych kolegów od dwóch pięknych, młodych Ukrainek mówiących dobrze po angielsku (w tym miejscu warto zaznaczyć, że osób mówiących po angielsku jest niewiele). Hasłem było „Herojam Slawa”, co wzbudzało wiele podejrzeń połowy naszej kompanii. Jednakże Łukasz i ja uparliśmy się, aby podczas naszego drugiego pobytu we Lwowie koniecznie odwiedzić otwarty 24/7 bar nacjonalistów – nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie sprawdzili co się tam święci, nawet jeśli mielibyśmy pójść tam we dwójkę.

W drugiej knajpie, o sympatycznej nazwie „Rurmajster”, było znacznie bezpieczniej. Urządzona była jak stara piwnica, z beczkami, drewnianym barem i masą rur, a także cieknącym na pokaz kranem. Muszę przyznać, że nigdy jeszcze nie widziałam tak ciekawie urządzonego przybytku (za wyjątkiem może dziwnych barów w Japonii, ale one są bardziej dziwne niż ciekawe). W „Rurmajsterze” zamówiliśmy specjał zakładu – strudle. Wymaga wyraźnego zaznaczenia, że strudle tam serwowane nie były tymi strudlami, jakie każdy sobie wyobraża – z jabłkami i cynamonem. Można było zamówić strudle wytrawne (ze szpinakiem i kurczakiem, czy z łososiem) oraz na słodko (z serem i owocami), a każde nadzienie zawinięte było w cieniutkie jak kartka papieru i złociste ciasto.


Chyba najlepiej znana piosenka o Lwowie – koniecznie odsłuchaj! 🙂

Po kolacji złożonej ze strudli i herbaty, zakończyliśmy zwiedzanie Lwowa i powróciliśmy do hostelu. Następnego dnia czekała nas wczesna pobudka, a po niej 24 godziny podróży pełnym dziwów ukraińskim pociągiem. Jedyne, co mogłoby przebić to doświadczenie to podróż tym samym pociągiem, lecz z tabunem ukraińskich studentów… Jednakże, o magii ukraińskiego pociągu przekonacie się sami, za tydzień, podczas lektury kolejnego wpisu z serii Wyprawa po Ukrainie. Zapraszam!


Ciekawe linki:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *