Jednym z największych plusów i niesamowitych udogodnień Nowej Zelandii jest bogactwo szlaków turystycznych. Cały kraj poprzecinany jest dużą ilością tras najróżniejszej długości – od dosłownie kilku minut, po takie, które zajmują miesiące. Poprawne korzystanie z nich jest bardzo łatwe i wiele z panujących na nich zasad wykorzystać można do niemal każdego szlaku. Tu także panują zasady ogólne: nie śmieć, nie hałasuj, nie niszcz przyrody, filtruj swoją wodę, nie wychodź nieprzygotowany, powiadom kogoś o swoich zamiarach i nie przemieszczaj się sam.
Gdzie można rozbić namiot?
Wiele szlaków wyposażono w wygodne chatki dla turystów z łóżkami (z materacem!), miejscem na przygotowanie posiłków, zbiornikami na wodę oraz zewnętrzną toaletą. Bywa, że obok takich chatek są też pola namiotowe. Poza szlakami również znaleźć można wiele kempingów zarówno dla namiotów, jak i kamperów. Równocześnie istnieje możliwość rozbijania się na dziko, min. 500 metrów od szlaku lub ruchliwej drogi, ale ukształtowanie terenu często to utrudnia lub nawet uniemożliwia. W każdym przypadku należy pamiętać o kilku kluczowych kwestiach.
Jeden z piękniejszych kempingów, na jakich spaliśmy w Nowej Zelandii.
Kiedy chcesz spać w chatce lub na polu namiotowym obok niej, powinieneś dokonać rezerwacji z wyprzedzeniem, wykupić bilet lub posiadać Backcountry Hut Pass. Sposób dokonania płatności i/lub rezerwacji zawsze umieszczony jest w opisie szlaku na stronie Departamentu Konserwacji (Department of Conservation). Rezerwacja łączy się z równoczesną opłatą za pobyt oraz gwarancją miejscówki. W przypadku karty i biletów miejscówka nie jest zagwarantowana – panuje zasada „first come, first served„. Woda w zbiornikach wymaga gotowania.
Kiedy wybierasz spanie na dziko koniecznie pamiętaj o tych zasadach:
- rozbijając namiot nie zagrażaj sobie i innym,
- jeżeli możesz, zrezygnuj z ogniska na rzecz przenośnej kuchenki gazowej,
- zanim rozpalisz ogień sprawdź, czy nie panuje susza – w okresie suszy rozpalanie ognisk jest zabronione,
- swoje potrzeby fizjologiczne załatwiaj z dala od wody i szlaków (przynajmniej 50m), a najlepiej zakop,
- nie zatruwaj wody detergentami (np. proszkiem do prania),
- zostawiaj po sobie porządek, koniecznie i obowiązkowo!
Przykład woreczka, w którym należy zostawić opłatę za korzystanie z kempingu.
Spanie na kempingu poza szlakiem jest o wiele prostsze – wszystkie takie miejsca posiadają przynajmniej toaletę, ujęcie wody i wyznaczone miejsce na ognisko. Zdarzają się ławki i stoły. Jeżeli są to kempingi prywatne, to zapewniony będzie również prysznic. Przy rozbiajniu się na kempingu Departamentu Konserwacji należy uiścić opłatę zazwyczaj w wysokości 8$ za osobę za noc. Wypełnia się specjalny formularz umieszczony przy kempingu i wrzuca go w woreczku wraz z opłatą do skrzynki. Część tego formularza należy oderwać i przytwierdzić do samochodu lub namiotu, gdyż pracownicy DoC kontrolują, czy ktoś czasem nie zapomniał zapłacić. Dobrą wiadomością jest też to, że niektóre z takich kempingów DoC są bezpłatne. Informacje o nich można znaleźć w internecie albo na broszurkach dostępnych w każdym biurze DoC. Prywatne kempingi są droższe – od 10$ do 50$. Wszystkich kempingów w Nowej Zelandii jest niesamowicie dużo.
Na wielu szlakach nie ma zasięgu telefonii komórkowej. Dobrze jest mieć ze sobą, w razie nagłego wypadku, telefon satelitarny. Można go wypożyczyć w biurze DoC. Można też wypożyczyć lokalizator. Jeżeli grupa nie wróci do biura w umówionym czasie, wysyłana jest ekipa ratunkowa do miejsca, w którym znajduje się sygnał. Choć w biurze DoC oferują mapy, lepiej kupić dokładniejsze niż te darmowe.
Oznakowanie szlaków w Nowej Zelandii
Typowe oznaczenia szlaków w Nowej Zelandii. Jeżeli zobaczycie różowe, to w ich pobliżu traficie na klatkę na szczury. Można też spotkać niebieskie, ale nie udało mi się odkryć, co mogą oznaczać.
Jak sprawdzić poziom trudności szlaku?
Jeżeli ktoś jest początkującym traperem, najlepszym dla niego źródłem informacji będzie strona Departamentu Konserwacji. Opisy szlaków są dopasowane do możliwości przeciętnego turysty. Niektóre mogą być nieco przekolorowane, aby zniechęcić brawurowych i niedoświadczonych do próbowania swoich miernych sił na problematycznych szlakach. Skutecznie zmniejsza to ilość akcji ratunkowych. Szlaki najlepiej sprawdzać z wyprzedzeniem, ponieważ w czasie szczytu sezonu serwer strony potrafi być tak przeciążony, że przestaje działać.
Doświadczeni na pewno skorzystają bardziej na zestawieniu informacji ze strony DoC z tymi dostępnymi na stronie tramper.nz. Opisy tras są bardziej wyważone, ale równie szczegółowe.
Zawsze sprawdzaj pogodę i zagrożenie lawinowe w Nowej Zelandii. W niektórych miejscach pogoda zmienia się dynamiczniej niż w Polskich górach. Zagrożenie lawinowe bywa równie wielkie, co w wysokich górach, szczególnie w okresie jesiennym, zimowym i wiosennym oraz w okolicach lodowców.
Nowozelandczycy w najbardziej turystycznych miejscach oznaczają wszystkie zagrożenia. Na szlakach dla prawdziwych profesjonalistów z wieloletnim doświadczeniem, nie ma żadnych oznaczeń.
Największe niespodzianki czyhające na szlakach Nowej Zelandii
Nie wszystkie szlaki są ogólnodostępne, a najlepszym tego przykładem jest najbardziej obłożony turystami, rozreklamowany Milford Track. Aby go przemierzyć, trzeba odpowiednio wcześnie zarezerwować sobie miejsca w chatkach. Zarezerwowanie miejsca w szczycie sezonu wymaga działania nawet z rocznym wyprzedzeniem. Ponieważ na trasę wejść może określona ilość turystów, ceny są wysokie. Nasza dwójka, gdybyśmy chcieli wejść na szlak, musiałaby zapłacić za sam nocleg 300$. A trzeba tam jeszcze dotrzeć, toteż koszty się mnożą. 700$ za 3-dniowy spacer? Nie, dziękuję! Chyba, że ktoś mi zasponsoruje 😉
Innym ciekawym szlakiem jest George Sound Route. Dostanie się na jego początek jest dość kosztowne – wymaga dotarcia łodzią albo przelotu helikopterem. Powrót wygląda tak samo: należy skorzystać z łodzi, które kursują zaledwie kilka razy w ciągu tygodnia. W przeciwieństwie do Milford Track, na George Sound Route jest nieco łatwiej o nocleg, ponieważ można rozbijać namiot. Nie zmienia to jednak faktu, że należy mieć dobre zapasy jedzenia, przewidujące kilkudniową obsuwę.
Kibelek, za który w bezwietrzne dni nie byłam wdzięczna.
Swego czasu głośnym echem po Nowej Zelandii niosła się historia pewnej Australijki, która wyruszyła na trasę Motatapu. Nie zapoznała się z informacjami na stronie internetowej, nigdy wcześniej nie była w górach. Do plecaka zabrała jedynie suchary i mleko w proszku, ponieważ była przekonana, iż całą trasę przejdzie w jeden dzień. Fakt, nie była to oszałamiająca odległość, a w płaskim terenie dałoby się ją pokonać w jeden dzień. Ona zatrzymała się, zmęczona, w pierwszej chatce i spędziła tam kilka dni o samych sucharach i mleku. Interwencja służb ratowniczych, po telefonie od jednego z zaniepokojonych traperów, zakończyła się ewakuacją wycieńczonej dziewczyny z chatki do szpitala. Historia zarazem śmieszna i tragiczna, ale w pewien sposób obrazuje brak wyobraźni niektórych turystów. Pamiętajcie, aby nie kierować się brawurą i solidnie przygotowywać się do swoich wypraw. Na Rysy też nie idzie się w klapkach!
Pamiętajcie, aby po przemierzeniu szlaku dokładnie wyczyścić buty. Nieostrożni wędkarze i turyści spowodowali, że w wodach Nowej Zelandii zamieszkały obce dla tego ekosystemu gatunki: moczarka kanadyjska oraz didymosphenia geminata (didymo). Jedynym sposobem na powstrzymanie ich rozprzestrzeniania się jest odkażanie sprzętu po przejściu każdego szlaku, na którym musieliśmy przechodzić przez wodę, lub pozostawienie przedmiotów mających kontakt z wodą na 48h, by wyschły.
Poza sezonem niektóre szlaki nie są doglądane przez DoC. Z tego powodu można natrafić na uszkodzone mosty i niemożliwe do przejścia odcinki trasy, np. podmyte przez wodę. Mimo że przyjemniej jest zwiedzać w kameralnej grupie, tramping w sezonie ma także swoje plusy.
Zwierzęta, na które powinniście uważać na szlakach Nowej Zelandii
Lista może wydać się śmieszna, ale potraktujcie ją zupełnie poważnie. Gdybym ja ją zobaczyła w internecie, to też pewnie nie potrafiłabym uwierzyć własnym oczom. Gdybym jednak uwierzyła, to uniknęłabym kilku dokuczliwych sytuacji. Oto parszywa dziewiątka Nowej Zelandii:
1, 2 i 3. osy, pszczoły i trzmiele: niby nic takiego, my też je mamy, ale w niektórych miejscach ich ilość jest niesamowita. Trzmiele są wyjątkowo duże. Żadne z nich nie jest agresywne, ale osoby uczulone na ich jad najlepiej zrobią zabezpieczając się na wypadek użądlenia.
4 i 5. komary i meszki: znane i nielubiane, łatwe do potraktowania po macoszemu. Mimo to po tym wyjeździe oddaję honor wszystkim „Polakom-cebulakom”, którzy lato przeżywają w sandałach i skarpetkach. Komary mają jeszcze jakąś godność i gryzą po całym ciele, ale meszki bardzo upodobały sobie moje stopy. Pogryzły je nawet od spodu. Trafiły dokładnie we wszystkie najgorsze miejsca znajdujące się pod paskami moich sandałów. Moje życie stało się mniej piękne… Najwięcej jest ich na wyspie południowej, ze szczególnym uwzględnieniem Milford Sounds. Maoryska legenda głosi, że po tym, jak bóg Tu-te-raki-whanoa wyrzeźbił piękne fiordy Milford Sounds, bogini Hinenui-te-Po wpuściła tam meszki, te namu, aby nikt nie odważył się oglądać piękna fiordów.
Przy niektórych kempingach można znaleźć nawet padoki dla koni!
6. ptaki weka: takie sympatyczne nieloty… A potrafią przechytrzyć niejednego wprawnego backpackersa. Działają w parach, jeden odwraca uwagę, a drugi kradnie jedzenie. Jednemu z naszych znajomych ten pierwszy przechwycił palącą się kuchenkę gazową i pobiegł z nią w krzaki, a drugi w tym czasie zajął się jego obiadem.
7. papugi kea: są przesłodkie i bardzo inteligentne. Badają wszystko, co znajduje się w ich zasięgu. Lubują się w pozbawianiu samochodów gumowych uszczelek i dobieraniu się do plecaków. Słyszeliśmy historie kradzieży paszportów, pojedynczych butów i steków. Nie dajcie się zwieść ich pijanemu chodowi i niewinnemu spojrzeniu, pilnujcie swoich rzeczy. Chyba, że chcecie wracać ze szlaku w jednym japonku i jednym bucie trekkingowym 😉
Kea jest ciekawska i inteligentna. Bywa także bezczelna. Zbagatelizowana stanie się utrapieniem – bezustannie sprawdza, na ile może sobie pozwolić.
8. oposy: małe, puszyste i, na pierwszy rzut oka, niegroźne. Wydaje się, że specjalizują się w budzeniu podróżników w nocy swoimi dziwacznymi odgłosami lub węszeniem wokół namiotu. Nawet tupią wyjątkowo głośno. Prawda jest jednak taka, że są bardzo zawzięte, a dla papierka po czekoladzie są w stanie przeżuć kamizelkę ratunkową. Zaleca się trzymanie swoich rzeczy w namiocie.
9. ptaki kiwi: zaskoczeni? Jeżeli jeszcze nie wiecie, czemu są zagrożone wyginięciem, to rozbijcie obóz na terenie ich żerowania. Kilka nocnych pobudek gwarantowanych. Jeżeli wysoko cenicie sobie spokojny, nocny sen to znajdźcie inne miejsce na rozbicie namiotu.
Teraz, kiedy jesteśmy teoretycznie przygotowani do podróżowania po Nowej Zelandii, możemy zacząć ją odkrywać. Przy okazji kolejnego wpisu opowiem Wam o miejscach, które widziałam oraz czy było warto. W większości były to wybory trafione, ale nie zawsze miejsca dorastały do naszych oczekiwań lub przypominały te z pocztówek 😉
n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby
Dzień dobry, Januszu. Dziękuję Ci za komentarz.
Będąc w NZ wcale nie odczułam tych wszystkich niedogodności, o których mówisz. Padało tylko, kiedy byliśmy pod Mt Cook, ani razu nie dostaliśmy mandatu za kiepskie parkowanie czy obozowanie w złym miejscu. Tylko raz trafiliśmy na tłoczne obozowisko, ale to dlatego, że było małe i urokliwe. Zawsze chodziliśmy najedzeni, a asortyment supermarketów w zupełności nam wystarczał. Kiedy podróżowaliśmy po Nowej Zelandii warzywa i owoce były drogie, niektóre należało kupować na sztuki, ale baranina surowa była tania jak barszcz, a mleko najpyszniejsze, jakie kiedykolwiek piłam. Lody też mieli dobre i o świetnym składzie.
Nie spotkaliśmy się z psychopatami, za to poznaliśmy bardzo wiele fajnych osób dzięki Couchsurfingowi czy AirBnB. Bardzo możliwe, że to dlatego, że byliśmy tam jedynie miesiąc. Wąskie mosty nie sprawiały kłopotu – rzadko musieliśmy komukolwiek ustępować, bo nie było ruchu.
Zasięgu nie mieliśmy tylko w okolicach Paparoa i Kahurangi NP. Zasięg bywał kiepski, ale zazwyczaj był.
Z meszkami radziliśmy sobie w taki sposób, że mieliśmy ekstra mocny DEET (dostępny w internecie, na półkach w Polsce takiego nie ma). Odstraszał, ale meszki doskonale wiedziały, że nie używamy do na twarz czy stopy. Tak, jak stopy można zabezpieczyć skarpetkami, tak twarz już chyba tylko strojem pszczelarskim 😉
Mam nadzieję, że znajdziesz miejsce na świecie lepiej dopasowane do Twoich potrzeb, szczęśliwego powrotu 🙂