Mamy październik 2015 roku. W tych okolicach czasowych, dwa lata temu, wylądowałam w Finlandii i otworzyłam nowy, roczny rozdział w życiu poświęcony kolekcjonowaniu pierwszych doświadczeń na emigracji. Wielu jeszcze głęboko wierzy, że ci, którzy wyjechali to tchórze i żyje im się łatwo, na pewno cieszą się wysokim statusem społecznym i materialnym, a socjal jest tłustszy od smalcu. W tym wpisie chciałabym obalić te przekonania i pokazać Wam, jak to wszystko wyglądało z mojej subiektywnej perspektywy. Jeżeli również macie doświadczenia z emigracją, nie tylko do Finlandii, podzielcie się w komentarzach. A teraz – do dzieła!
Trudne dobrego początki
Choćby człowiek stanął na rzęsach, to nie jest w stanie oszukać siebie i otoczenia, że nie jest stąd. Choć wszystko jest bardzo podobne, europejskie, to jest także inne. Inny jest język, kultura, obyczaje, waluta. Ludzie ubierają się inaczej, wolą styl sportowy od eleganckiego, chodzą wyprostowani zamiast patrzeć w ziemię. Kurtki mają kolorowe, a nie takie jak w Polsce: czarne, szare, brązowe, czasem ciemna zieleń, beż czy fiolet. Na ulicach jest ultra-czysto, miasta poprzecinane są lasami i doskonale utrzymanymi terenami rekreacyjnymi. Oddalając się 100 metrów od domu możesz nazbierać jagód lub spotkać się twarzą w twarz z wiewiórką albo zającem. W miastach niemal wcale nie ma komarów, są za to bezczelne mewy, które potrafią ukraść jedzenie z talerza. Wszyscy są uprzejmi i bardzo pomocni, nikt nie wytyka nikogo palcami. Na zewnątrz kraina szczęśliwości, a w środku…
Co jest w środku zależy już od Ciebie. Ja na początku cierpiałam, czułam się wyrwana z korzeniami. Mimo że wybrałam się do Finlandii z własnej, nieprzymuszonej woli, to nadal bardzo wiele mnie uwierało. Musiałam się przestawić pod wieloma względami. Po raz pierwszy w życiu byłam bezrobotna, w Polsce zostawiłam nienajgorszą pracę. Finansowo pomagała mi Kela, ale to nie to samo, co zarabianie własnych pieniędzy. W dodatku zostałam w domu, sama. Nie miałam na początku znajomych, pogadać mogłam z mężem po jego powrocie z pracy lub z sąsiadami, jeżeli jakiegoś spotkałam, ale były to jedynie powierzchowne kontakty – wszak w Finlandii nawiązywanie kontaktu nieco trwa. Do tego ta pogoda – ciemno, zimno, szaro… Najgorszy był grudzień: zero słońca, jedynie krótkie zachmurzone dni i długie, czarne noce. Dopiero w styczniu spadł śnieg, który rozweselił i rozjaśnił krajobraz.
Moja droga do szkoły. Aż trudno uwierzyć, że po lewej biegną tory, a po prawej usytuowana jest jedna z głównych ulic Espoo.
Na szczęście z jesienno-zimowej depresji wyrwał mnie kurs języka fińskiego. Poznałam na nim wielu wspaniałych ludzi z niemal całego świata, którzy tak jak ja potrzebowali kontaktu z innym człowiekiem. Rozpoczęliśmy wspólną przygodę i trwa ona do dzisiaj, choć głównie przez Facebooka. Nikt nigdy nie dał mi odczuć, że jestem gorsza. Jak na gospodarza przystało, otrzymałam jako gość wszystko, co gospodarz miał najlepsze. Odżyłam, choć po trzech miesiącach miałam już dość Finlandii. Dopiero wtedy zaczęłam ją lubić.
Dać nura w kulturę urzędniczą
Na kursie uczono nas nie tylko języka, ale także wdrażano nas w kulturę Finlandii. Czasem na poważnie, czasem na wesoło. Nasza nauczycielka, Jutta, do dzisiaj w moich standardach jest najlepszym pedagogiem, jakiego w życiu spotkałam. Była typową Finką, mówiła czasem na wdechu, jej twarz wyglądała na bardzo młodą. To podobno zasługa sauny, która jest nieodłącznym elementem życia Finów od najwcześniejszych lat oraz braku ostrego słońca (lata doświadczyć można w sumie tylko w lipcu). Od czasów Finlandii uwielbiam saunę, lecz nadal nie przepadam za lodowatym prysznicem po niej.
Urzędy w Finlandii są bardzo przyjazne petentowi. Urzędnicy znają nie tylko fiński. Potrafią również mówić po szwedzku i angielsku. Podejrzewam, że znalazłaby się też osoba mówiąca po rosyjsku. Urzędnik fiński nie jest znaną nam ze stereotypów starszą, niezadowoloną panią, która nie ma ochoty pomóc lub zamyka swoje biuro na wiele godzin pod pretekstem przerwy śniadaniowej. To uśmiechnięci, przemili ludzie. Nie ukrywali swojego entuzjazmu, kiedy zapytałam, czy mogliby wyjaśnić mi pewne zagadnienia podatkowe związane z zakładaniem swojego biznesu, jeden z nich dał mi prywatny numer swojego kolegi, który zajmuje się zagadnieniem, aby mi pomógł.
– Tylko wie Pani – powiedział teatralnym szeptem – proszę powiedzieć, że ten numer dostała Pani ode mnie oraz proszę go nikomu nie podawać dalej!
I tak w konfidencji otrzymałam numer specjalisty podatkowego, który mógł pomóc mi za darmo. Wszystkie urzędy w Finlandii kryją w sobie jeszcze jedną ciekawą rzecz – połączony system informatyczny, w którym dostępne są dla każdego urzędnika wszystkie dane petenta, łącznie z zarobkami. Każdy Fin lub rezydent Finlandii loguje się do niego przy pomocy danych bankowych. Brak anonimowości ma swoje dobre i złe strony. Dzięki temu nie trzeba dostarczać tony dokumentów do kolejnych urzędów – pity przychodzą już wypełnione, pocztą. Należy je jedynie podpisać i wrzucić w kopercie zwrotnej do skrzynki pocztowej. Wysokość mandatu w Finlandii uzależniona jest od zarobków. Kiedyś policjant w tej kwestii wierzył zatrzymanemu na słowo – teraz sprawdza delikwenta w systemie.
Kładka biegnąca przez tereny bagienne w okolicy Villi Elfvik. Między innymi na utrzymanie terenów zielonych i rekreacyjnych idą te wszystkie wysokie podatki. W Finlandii czuć, że warto je płacić.
Finlandia jest dobrym przykładem kraju socjalistycznego. Państwo całkiem sporo swoim obywatelom daje, ale równie wiele zabiera. Podatek jest progresywny: przez to pensje Finów nie są bardzo rozwarstwione, choć sami przyznają, że najbogatsi Finowie mają po prostu dobrych prawników i wiedzą, jak płacenia podatków można zgodnie z prawem uniknąć. Do tego dochodzi znienawidzone przez wszystkich restrykcyjne prawo budowlane. W Finlandii niewyobrażalnym jest, aby dochodziło do takiej samowoli budowlanej, do jakiej dochodzi u nas, np. w Zakopanem. Styl zabudowy jest z góry narzucony, czasami narzucone są również materiały, których należy użyć do budowy domu. Bywa, że urzędnik wymierzy domostwo i odkryje, że jest ono za wysokie – wtedy każe je zmniejszyć. I Finowie to robią. Robią też inne rzeczy – jeżeli chcą zablokować budowę jakiegoś obiektu, kupują bobki ichniejszej latającej wiewiórki syberyjskiej i rozsypują je na działce. Inspekcja ekologów wykazuje, że na tych terenach żyje gatunek chroniony, przez co nic nie zostaje wybudowane. Karty rybackie opłacane są na ilość wędek na osobę. Opłaca się jedną kartę, a chodzi się na połowy z jedną wędką, która ma kilka haczyków 😉
Problem jest także z zakupem auta. Bynajmniej nie dlatego, że jest ich niedostatek na rynku. Fin podczas podejmowania tej decyzji musi wziąć pod uwagę wiele zmiennych. Inne są podatki na auto z dieslem, inne na auto na benzynę, inne na starsze, inne na młodsze, do nowych są dopłaty, do starych nie ma… Nawet opcje sprowadzania samochodu zza granicy nie są atrakcyjne. Gdy samochód przybędzie już na ziemię fińską musi go zobaczyć rzeczoznawca, który wyceni jego wartość rynkową. Od tej wyceny należy zapłacić podatek. Z tego powodu sprowadzanie bywa często nieopłacalne.
W Finlandii nie ma dużych problemów z zabieraniem psów ze sobą do restauracji. Na dworze często mają wydzielony dla siebie specjalny kącik.
W Finlandii zderzenie ze służbą zdrowia potrafi zaboleć
Kto wierzy, że służba zdrowia w Polsce jest fatalna, powinien wyemigrować i sprawdzić samemu, jak jest na “zachodzie”. Moje przeprawy ze służbą zdrowia w Finlandii były dość ciężkie z wielu powodów. Dostanie się do specjalisty graniczy z cudem, ponieważ wszystkim zajmują się lekarze pierwszego kontaktu, nawet ginekologią. Za każdym razem inny – nie ma kogoś takiego, jak lekarz rodzinny. Za to każdy jest przypisany do przychodni rejonowej. Prywatna służba zdrowia kosztuje majątek i jest często tak samo zakolejkowana jak ta publiczna, gdyż Kela zwraca częściowo koszty leczenia. Nawet w publicznej służbie zdrowia należy płacić za wizyty, także jeżeli się nie stawisz – w końcu lekarz był gotowy na przyjęcie pacjenta.
Niektóre procedury medyczne są dziwne. To, co u nas się usuwa dla wygody pacjenta lub dla jego zdrowia, w Finlandii pozostawia się na miejscu, nawet jak boli. Niektóre procedury są barbarzyńskie, pojęcie “czasem musi boleć” jest tutaj nadal żywe. Dużym plusem jest to, że lekarze mają więcej czasu dla pacjenta, więc można porozmawiać o tym, co nas boli i łamie. Niestety, aby sobie porozmawiać musimy najpierw dotrwać, w kolejce. Natomiast w przypadkach nagłego zachorowania wystarczy zadzwonić rano na specjalną infolinię, a miejsce na pewno się znajdzie. Pracownicy infolinii znają trzy języki, więc nie ma problemu z dogadaniem się.
Ciekawą sprawą jest również więziennictwo. Są dwa typy więzień: zamknięte i otwarte. Do pierwszego trafiają przestępcy ciężkiego kalibru, lecz nie wszyscy na zawsze. Więźniowie mają bezustanny kontakt z psychologami, którzy oceniają ich postępy oraz oceniają, czy można delikwenta przenieść do więzienia otwartego. W więzieniu otwartym jest niemal jak w domu. Każdy ma swoje klucze, może iść na zakupy albo do pracy. Jedynym wymaganiem jest, aby wieczorem stawił się z powrotem i nocował w murach więzienia. Ma to zapobiec wykluczeniu społecznemu osób, które zostały skazane na odsiadkę.
To tyle w kwestii walki z systemem, która czasem walką nie jest, a przyjemnym spotkaniem przy kawie. Generalnie nie spotkałam się z żadnymi przeszkodami nie do przebycia, jedynie służba zdrowia mnie rozczarowała. Działo się tak, gdyż z natury nie do końca ufam lekarzom, których widzę po raz pierwszy – muszę ich poznać. Tymczasem każdego widziałam tylko raz. Rozumiem kolejki – u nas również brakuje specjalistów. Na szczęście w innych dziedzinach życia w Finlandii jest lepiej. Zwłaszcza w kwestiach bliższych zwykłej, wolnej od spraw urzędowych codzienności. Za tydzień opowiem Wam o mieszkaniach, szkołach, sklepach i innych prostych, codziennych sprawach. Zapraszam 🙂