Nowa Zelandia na przekór – Auckland i Zoo

Po Auckland nie spodziewałam się zbyt wiele – ot wielkie, stołeczne miasto. Nie było jednak w połowie tak źle, jak się obawiałam. Na pierwszy rzut oka przypominało Nowy Jork, ale podobieństwo wynikające z obecności szklanych wieżowców było jedynym punktem wspólnym. Pomimo, że mieszka tu gros Nowozelandczyków (32%), nie odczuwa się tłoku, jest wręcz kameralnie. Dementujemy także pogłoski o brzydkich Nowozelandkach: wyglądają ładnie, wcale nie są grube i nie ubierają się wyzywająco. W centrum czasem zdarzają się korki. Parków i zieleni jest całkiem sporo. Nie ma śmieci, a miasto pachnie dobrym jedzeniem z okolicznych knajp, a czasem nawet kwiatami. W Auckland każdy znajdzie coś dla siebie – są galerie sztuki, muzeum komunikacji i technologii MOTAT, zoo. Do niektórych wstęp jest za darmo. My wybraliśmy się do zoo.

Tramwaje w Auckland
Po Auckland nie kursuje ani jeden tramwaj. Jedyne, które można spotkać to te, które są atrakcją dla zwiedzających MOTAT.

Multikulturowe Auckland

Do centrum dostaliśmy się przy pomocy Sky Busa, autobusu kursującego regularnie i często na trasie lotnisko – centrum Auckland. Bilety można kupić w kasie na lotnisku lub w internecie. W jedną stronę kosztują 16$ od osoby, w dwie już 28$. W planach mieliśmy dwie noce w stolicy, w jednym z wielu hosteli dla backpackersów. Mieliśmy się o tym dopiero przekonać, ale jest to w Nowej Zelandii dość popularne zjawisko – hotel dla turysty, hostel dla backpackersa. Często posiadają wspólną kuchnię, nie można w nich pić alkoholu oraz… posiadają bardzo kiepskie łącza internetowe. Standardem jest, że w Nowej Zelandii za dostęp do dobrego internetu w hostelach i hotelach trzeba płacić. Czasem dostaje się jakiś limit za darmo – np. 1GB, powyżej prędkość drastycznie spada lub należy wykupić pakiet. Jeden z naszych gospodarzy wyznał nam wprost, że nielimitowany internet jest wynalazkiem dość nowym w jego kraju. Nie dajcie się też zwieść różowym budkom telefonicznym, które kuszą hasłami darmowego internetu. Są to hotspoty dla klientów sieci Spark. Przypadkowy przechodzień nie będzie mógł z niego skorzystać o ile nie zapłaci.

Zielone ulice
Parki
Przy skrzyżowaniu
Spotkałam się wśród niektórych blogerów z opinią, że Auckland jest brzydkie, betonowe i przytłaczające. Po wizycie w Nowym Jorku uważam, że Auckland jest bardzo przyjemnym i zielonym miastem. Przede wszystkim, brakuje mu typowego dla metropolii tłoku. Dowody powyżej 😉

Nasz hostel był dość przytulny, goście spokojni. Po 30h lotu mieliśmy nadzieję choć trochę pokonać jet laga, ale nam się to nie udało. Zaraz obok była knajpa, w której goście bawili się świetnie do 4 rano. Niedługo po tym do pracy wyruszali pracownicy śmieciarek. Nasz plan na pierwszą noc nie powiódł się, ale miało to także swoje plusy – internet w środku nocy działał o wiele lepiej oraz mogliśmy przejść się pustymi ulicami miasta, podziwiać i dokonywać naszych własnych, małych odkryć… Jednym z nich było to, że niemal co druga knajpa jest azjatycka lub prowadzona przez Azjatów. Podobno bardzo wielu z nich przyjeżdża tutaj, aby prowadzić biznesy i studiować, gdyż studia w Nowej Zelandii mają dobrą opinię. Zasłyszeliśmy także, że młodzi Nowozelandczycy nie spieszą się za bardzo z wyższym wykształceniem, więc mnogość wolnych miejsc na uczelniach także może zachęcać zagranicznych przybyszów. Spotkaliśmy też wielu turystów z Azji, co nie jest specjalnym zaskoczeniem, ponieważ mają stosunkowo blisko do kraju kiwi i Kiwusów. Natomiast mnogość niemieckich i francuskich turystów już była pewnego rodzaju niespodzianką, choć trafiamy na nich niemal wszędzie. Oprócz azjatyckich akcentów, trafiliśmy też na wiele tureckich, w tym przepyszny kebab z prawdziwej baraniny za jedyne 10$!

Drapacz chmur w Auckland
Sky Tower to jedna z największych atrakcji Auckland. Tutaj odbija się w oknach innego budynku.

W centrum Auckland nie ma zbyt wielu ciekawych propozycji aktywności – skoki na bungee, udawany rollercoaster ze śmieszną fotką na pamiątkę, rejs łodzią odrzutową, wyprawa na wyspę w pobliżu… Najciekawsze rzeczy zobaczyliśmy zupełnie przypadkiem i nie były one w programie żadnego biura turystycznego, np. wnętrze hali firmy, która konserwuje łodzie – to było coś! Z przyjemnością udaliśmy się także do zoo. Po Auckland i okolicy najlepiej poruszać się autobusami. Gdzieniegdzie można się także dostać pociągiem, ale to autobusy docierają niemal wszędzie. Początkowo nie potrafiliśmy za bardzo zrozumieć o co chodzi w rozkładach jazdy, lecz z czasem i tę umiejętność zdobyliśmy. Warto przejechać się autobusem po przedmieściach – wyglądają jak wycięte ze starego, amerykańskiego filmu. Nie brakuje też brytyjskich akcentów – kranów niemieszających wody, jazdy po lewej stronie, hamburgerów, fish’n’chips czy meat pies, czyli ciast z farszem mięsnym. Dobrze zrobione są rozkoszą dla podniebienia. Do dzisiaj nie wiemy także, skąd Kiwusi wiedzą, kiedy sklep, restauracja czy kawiarnia są otwarte? W Europie wszystko wypisane jest czarno na białym na witrynie przybytku, w Nowej Zelandii bardzo często takich informacji nie ma. Lub po prostu nie potrafimy ich znaleźć 😉

Chwytliwe nazwy
Zabawna nazwa baru karaoke. Czyżby pomysłodawca w zaczepny sposób bawił się azjatyckim akcentem? W Nowej Zelandii nikt nie przejmuje się specjalnie poprawnością polityczną, za to ceni się zdrowy dystans.

Dojazd do zoo kosztował nas 4,50$ w jedną stronę od osoby. Wejściówka 28$. Wrażenia – niezapomniane 😉 Jeżeli tylko mam okazję, odwiedzam to miejsce w każdym kraju. W Auckland spotkałam bardzo wiele zwierząt trzymanych także w innych zoo, dlatego zdecydowałam, że opowiem Wam tylko o tych, których u nas nie ma.

Migawki z zoo

Znudzona Kea w Zoo w Auckland
Ta ziewająca kea jest jedną z moich ulubionych papug. Są to jedyne papugi alpejskie, czyli żyjące w wysokich górach, w trudnych warunkach. Takie pochodzenie zobowiązuje – kea jest wyjątkowo inteligentnym i ciekawskim ptakiem, o czym przekonaliśmy się w Fiordlandzie. Swego czasu zostały zdziesiątkowane przez nowozelandzkich pasterzy i farmerów. W związku ze swoim przystosowaniem te duże papugi gustują w tłuszczu. Stało się tak, że wraz z wprowadzeniem hodowli owiec w Nowej Zelandii odkryły, że nowe zwierzęta mają bardzo tłuste mięso, a w dodatku ich nerki są wyjątkowo tłuste i smaczne. Przez to zaczęły atakować stada owiec. Te wiedziały, że pachnie to wbiciem się pazurami w plecy i wyjadanie nerek jeszcze żywej owcy. W ślepej panice całe stada potrafiły spadać z urwisk, ku uciesze papug kea, a ku rozpaczy hodowców. Przez naciski tych ostatnich rząd wprowadził nagrodę: 10 szylingów od dzioba, co było wtedy nie lada pieniądzem. Od 1986 roku kea jest pod ochroną i można ją spotkać bez większych problemów, choć ich populacja stale maleje.
Powolne żółwie
Niby zwyczajne żółwie. Na pierwszy rzut oka tak, ale są to największe żółwie, jakie w życiu widziałam. Czubki ich skorup znajdowały się powyżej wysokości moich kolan. Wbrew swojej powolności, budziły respekt.
Diabeł tasmański w Nowej Zelandii
Kiwusi sprowadzili do swojej ojczyzny diabła tasmańskiego. Wyglądem, według mnie, przypomina raczej szopa, a rozmiarem średniej wielkości psa. Nie wygląda groźnie, lecz zabawnie. Porusza się za to sprawnie i nieustannie. Powiedziałabym, że ma ADHD i w dodatku jest zmotywowany do ucieczki. Jeżeli taki poziom energii, jaki zaprezentował na wybiegu, jest dla niego normalny, to nie dziwię się, że nazwano to zwierzę „diabłem” 🙂
Takahe w Zoo w Auckland
Takahe jest jednym z dwóch wyjątkowo zagrożonych gatunków nowozelandzkich ptaków: jego populacja liczy ok. 300 sztuk. Większość ptaków zamieszkuje wyspy Tiritiri Matangi, Kapiti, Maud i Manę. Poruszają się bardzo cicho, pomimo dużego rozmiaru. Drugim bardzo zagrożonym gatunkiem jest nocna papuga, w dodatku nielot: kakapo, najcięższa papuga świata. Wspina się na drzewa przy pomocy dzioba i pazurów, i tam spędza dzień. Na próżno szukać jej w Zoo a Auckland – cała populacja (ok. 125 osobników) żyje na jedynie trzech wyspach: Codfish, Anchor Island i Little Barrier Island. Dostęp do nich jest ograniczony. Bardzo dba się o to, aby nie przybyły na nią szczury i podobne im małe ssaki, które są jednym z głównych powodów tak niskiej populacji kakapo. Podobno, gdy pierwsi kolonizatorzy przybyli na wyspy Nowej Zelandii, podczas pełni księżyca wystarczyło potrząsnąć drzewem, aby kakapo spadały z niego jak jabłka.
Nowozelandzki gołąb
Oto i król naszej podróży do Nowej Zelandii – Wood Pigeon, czyli garlica maoryska (kererū). Ich populacja także została ograniczona przez sprowadzenie szczurów, gronostajów, oposów i kotów oraz z powodu licznych polowań. Całkowity zakaz odławiania kereru spotkał się z oporem społeczności maoryskiej, która chciałaby dalej kultywować swoją tradycję związaną z tym gołębiem. Kiedyś Kereru przemieszczały się w dużych stadach, my spotkaliśmy je jedynie w parach. Garlice maoryskie są wielkimi gołębiami. Raz, wzbijając się gwałtownie w powietrze z pobliskich krzaków, nieźle napędziły mi stracha. Innym razem dwa przysiadły nieopodal naszego obozu i przyglądały się naszemu gotowaniu z uginającej się pod ich ciężarem gałęzi. Są ciekawskie, wyglądają komicznie – dosłownie je uwielbiam!
Kiwi
Tak, w Zoo w Auckland można zobaczyć kiwi! Niestety, zdjęcia są niewykonalne bez flesza, więc mogłam co najwyżej nacieszyć oko 🙂 Ptaki te są większe, niż to sobie wyobrażałam, a ich pióra są tak cienkie, że wyglądają jak lekkie, puszyste futro. Gdy nocowaliśmy w parku Arthur’s Pass mieliśmy możliwość poznania kiwi od tej innej, dzikiej strony. Poziom hałasu, jaki emituje kiwi w czasie swojej aktywności (w nocy) jest niesamowity. Dorównuje mu jedynie opos. Oj, trudno spać spokojnie, kiedy za sąsiada ma się kiwi…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *