Nowa Zelandia na przekór: co widziałam na południu, część 1

Południowa wyspa Nowej Zelandii jest niesamowicie ciekawa i pełna atrakcji dla osób lubiących się ruszać, w tym dla mnie. Z powodu braku odpowiedniej ilości czasu oraz gigantycznej ilości gotówki, pewne szlaki musieliśmy sobie odpuścić. Mimo to nie żałowaliśmy, ponieważ cały kraj wprost napakowany jest trasami, które można zwiedzać za darmo. A jedyną w tym przeszkodą mogą być kondycja i umiejętności. Tak, moi Mili, niestety są to dwa kluczowe elementy, bez których pewnych tras nie bylibyśmy w stanie przejść. Wbrew pozorom, przygotowanie się też jest kluczowe, gdyż pogoda zmienia się w Nowej Zelandii dynamicznie. Kiwusi powiadają: „Nie lubisz tej pogody? Poczekaj 10 minut!”. Zacznijmy jednak nieco miejsko, a następnie przenieśmy się w coraz dziksze partie wyspy.

Dunedin to zdecydowanie moje ulubione miasto

Na początku było mi bardzo trudno zrozumieć tutejszy akcent. Podejrzewam, że jest to spowodowane tym, iż większość tutejszych mieszkańców jest potomkami Szkotów, co wpłynęło na akcent w tym rejonie. Po jakimś czasie idzie się przyzwyczaić, ale bywa ciężko. Zwłaszcza wtedy, kiedy nie chcesz po raz któryś z rzędu poprosić o powtórzenie 😉

Love is in the air
„Miłość wisi w powietrzu” – mural stworzony przez Natalię Rak.

Samo miasto jest kameralne, z uroczym centrum i niskimi zabudowaniami z domków szkieletowych. Jest kolorowo, chyba zdecydowana większość restauracji jest serwuje azjatyckie specjały. Jedną z głównych atrakcji jest, obecny na wszystkich zdjęciach w internecie, stary dworzec. Ponieważ kolej w Nowej Zelandii jest ograniczona głównie do przewozów towarowych, można z owego dworca pojechać jedynie na przejazd wycieczkowy. Mury miasta skrywają w sobie piękny street art – murale. Wśród nich moim ulubionym jest ten autorstwa Polki Natalii Rak pod tytułem „Miłość wisi w powietrzu”. Kolejnym polskim akcentem jest mural Bezt z Etam Cru. Niestety, tego nie odnalazłam, a jest bardzo atrakcyjny. Warto poszukać także i innych, są piękne. Raz do roku w Dunedin odbywa się także zlot i rajd starych samochodów. Niektóre mają ponad 100 lat! Są świetnie zadbane. Można obejrzeć wśród nich nie tylko samochody osobowe. Znajdą się także dostawcze, straż pożarna, motocykle. Prawdziwa uczta dla fanów. Kierowcy wraz z osobami towarzyszącymi często ubrani są w stroje odpowiadające epoce wiktoriańskiej. Powodem takiego doboru stroju jest nie tylko wiek aut. Samochody zbierają się w starym centrum miasta, po czym rozpoczynają swój rajd do Oamaru. Tam wzbogacą swoim urokiem historyczną część miasta, która nie zmieniła się właśnie od czasów wiktoriańskich.

Mapa murali w Dunedin
Mapa murali – wydrukujcie przed zwiedzaniem 😉

Oamaru – nowozelandzkie centrum steampunku

Przyjemnie jest się przejść po tym mieście, pośród starych, wiktoriańskich zabudowań czy w dużym, pełnym kwiatów parku. To by było jednak wszystko, co warto zobaczyć, gdyby nie pewne muzeum, Steampunk HQ. Pomysł został zainspirowany duchem miasta, czyli epoką wiktoriańską, w której osadzony jest ten nurt. Sprzedaje się świetnie. Gości przyciąga wielka, ziejąca ogniem lokomotywa przed drzwiami wejściowymi. Za 2$ można ją uruchomić i porobić epickie zdjęcia czy posłuchać, jak dzieciaki robią „WOOOOW!”. Byliśmy sceptyczni co do wydawania 20$ na przyjemność wejścia do środka, ale w końcu się skusiliśmy. Głównym argumentem było to, że jeszcze nigdy nie byliśmy w takim miejscu i pewnie nigdy nie będziemy. W środku było interesująco. Wiele eksponatów dało się uruchomić, wydawały dźwięki i migały. Można było obejrzeć film krótkometrażowy, „Ray Ray”, który zdobył międzynarodowe uznanie. Wyświetlono go również na polskim Festiwalu ReAnimacja w roku 2007. Muzykę do tej produkcji stworzył zespół Fat Freddy’s Drop – jeden z najpopularniejszych nowozelandzkich zespołów, znany w Europie dzięki remixom niemieckich DJów, m.in. Jazzanovy. Polecam obu! Najciekawszym miejscem w Steampunk HQ był jednak portal – pomieszczenie złożone z luster i lampek, które zmieniały kolory w akompaniamencie pięknej muzyki.

Klatka z portalu
Jeden z wielu inspirujących momentów w portalu

Sportowa Wanaka

W Wanaka wszyscy lubią się ruszać. Z pewnością pomaga w tym bliskość jeziora oraz dostępność kajaków i ścieżek rowerowych. Zadbano, aby w okolicy jeziora dużo było miejsc parkingowych oraz publicznych toalet. Tuż obok jest duży park z boiskiem. Wanaka jest dobrym miejscem wypadowym w kierunku różnych ciekawych szlaków i jest o wiele mniej tłoczna niż w Queenstown. Podczas naszego pobytu w tym mieście organizowano zawody sportowe, w których wymagania były wyśrubowane a rywalizacja zacięta. Wszystkie konkurencje, jedna po drugiej, należało wykonywać w parach. Osoby w parze nie mogły się oddalić od siebie na więcej niż kilka metrów – w przeciwnym razie groziła im dyskwalifikacja. Konkurencjami były jazda na rowerze, bieg oraz kajakarstwo. Warunki nie były najprzyjemniejsze – kajakarzom wiał wiatr w oczy, który przy bieganiu uspokoił się i zrobił miejsce na dokuczliwy skwar.

Między Wanaką a Queenstown znajduje się Arrowtown. Jest to małe miasteczko z uroczą, zabytkową dzielnicą turystyczną. Jeśli mielibyście wolne popołudnie, to wybierzcie się właśnie tam.

Wanaka na kajakach
Jezioro pełne sportowców 😉

Nugget Point jest piękny jak ze zdjęcia

Pomimo panującego tam ścisku – warto. Znajdziecie tam latarnię i poszarpane klify oraz te sławne, otulone wodą kamienie. To miejsce jest naprawdę ładne. W okolicy znajdują się kolonie fok, ale są położone bardzo nisko, tuż przy klifach, toteż bez dobrego zoomu nie ma co startować ze sprzętem foto. Lepiej uraczcie się spacerem i widokami rozciągającymi się w okolicy latarni 😉

Latarnia morska w Nowej Zelandii
Widok na latarnię, Nugget Point

Moeraki Boulders pełne są turystów

Jeżeli chcecie zdobyć piękne fotografie z tego miejsca, to musicie przybyć skoro świt lub zimą. W ciągu dnia wokół kamieni aż kipi od turystów. Wręcz ustawiają się kolejki, np. do popękanego kamienia, do którego można wejść. Albo do każdego innego, który popękany nie jest, ponieważ można na niego wejść, rozłożyć ręce i skoczyć. Nie będę się rozwodzić nad tym fenomenem, ponieważ już dawno udowodniono, że wszyscy chcą mieć takie same zdjęcia, jak ich znajomi lub te popularne w internetach.

W całości
W kawałkach
Kamienie z Moeraki w całości oraz w kawałkach

Te wszystkie urocze zwierzątka: pingwiny, foki, lwy morskie

Onegdaj widywano jeszcze na plażach Nowej Zelandii lwy i leopardy morskie, ale nie dzieje się tak już od kilku lat. Nowozelandczycy bardzo dotkliwie odczuwają zmiany klimatu, toteż zwierzęta również musiały odczuć wpływ tych zmian. Na szczęście jeszcze kilka pozostało na złotych piaskach nowozelandzkich plaż, ale zobaczenie ich może być nieco skomplikowane.

Oglądanie pingwinów jest możliwe głównie po wykupieniu karnetu na wycieczkę. I nie ma w tym, moim zdaniem, niczego złego, zwłaszcza po aferze z delfinem zabitym przez ludzką głupotę i pragnienie posiadania lajków. Problematycznym jest to, że prawdopodobnie zobaczycie je z daleka (dobry zoom zalecany, jeżeli zależy Wam na zdjęciach) lub nie zobaczycie wcale, ponieważ tego dnia akurat nie będą miały ochoty się pokazywać. Gwarancji zwrotu pieniędzy w takich przypadkach nie ma. Raz trafiliśmy na darmowe obserwatorium, ale było zapchane przez ludzi spragnionych widoku pingwina. Stali tam już od 4 godzin. Niestety nie przyłączyliśmy się i nie wiemy, czy w końcu dostąpili zaszczytu podglądania pingwina 😉 Zaoszczędzicie sobie rozczarowań jeżeli skupicie się na tym, co łatwodostępne, czyli fokach i lwach morskich.

Urocze foczki
Foki potrafią podejść całkiem blisko. Do dziś zastanawiam się, jak się wdrapały na niektóre klify…

Podczas gdy na wyspie północnej Nowej Zelandii takie atrakcje są rzadkością, na wyspie południowej zdecydowana większość plaż i klifów ma swoich foczych i lwich mieszkańców. Foki nie spieszą się do kontaktu z ludźmi. Trzymają się w bezpiecznej odległości i prychają. Kiedy je podglądaliśmy, miały już całkiem wyrośnięte młode. Najlepiej do nich nie podchodzić – mogą ugryźć w samoobronie. Świetnym miejscem obserwacyjnym dla fok był Shag Point. Lwy morskie nie trzymają się w koloniach, tak jak foki. Łatwo trafić na lwa morskiego na jednej z plaż w The Catlins. Wolą wygrzewać się solo na swoim kawałku plaży. Są bardzo wdzięcznym obiektem fotografii, raczej przyzwyczajonym do ludzi. Nie można ich jednak nie doceniać. Będąc w ich pobliżu należy zachować ostrożność: nie podchodzić do lwa morskiego na odległość bliższą niż 10m, nie wykonywać gwałtownych ruchów, nie budzić go i najlepiej nie przechodzić między nim a morzem. Chyba nie muszę wspominać, że dokarmianie jest zabronione?

Lew Morski z Nowej Zelandii
200kg majestatu obtoczone w piasku 😉

The Catlins są bardzo miłą odskocznią od turystycznego ścisku

Niewielu turystów zmierza w te okolice: nie są specjalnie rozreklamowane. Uważam, że jest to świetny wybór na postój i dwa lub trzy regeneracyjne dni. Można pójść na spacer okolicznymi, krótkimi szlakami, gdzie nie ma zbyt wielu przewyższeń, ale są mniejsze i większe wodospady. Jednakowoż największym bogactwem The Catlins są plaże. Kiedyś było to jedno z kilku zaledwie miejsc, gdzie można było spotkać morskiego leoparda lub lwa. Na szczęście lwy morskie nie zamierzają się na razie stąd wynosić. Plaże są tu bardzo urodziwe, klify klimatyczne. Okoliczne wody skrywają wraki statków.

Wodospady w The Catlins
Największy i najpiękniejszy wodospad w The Catlins

Znowu poszłabym na Tunnel Beach

Jest to mała plaża z osobliwą formacją skalną w formie tunelu. Do tego, aby dostać się do dolej części plaży, z piaskiem zamiast skał, trzeba przejść przez wydrążony w skalnej ścianie tunel. Miejsce znajduje się w okolicy Dunedin i jest ciekawym miejscem na regenerację. Więcej jest tu miejscowych niż turystów. Panuje przyjemna atmosfera 🙂

Widok na Tunnel Beach
Pięknie i spokojnie, słychać tylko fale uderzające o skały i mewy…

W Milford Sounds jest ładnie, ale nie stać mnie było na wejście na szlak

Jeżeli nie udajecie się na szlak lub nie płyniecie łódką między fiordy, to nie ma tu zbyt wielu ciekawych atrakcji. Są za to duże, betonowe parkingi, pełne po brzegi autobusy wycieczkowe, chmary turystów oraz dziesięć razy tyle upierdliwych meszek zesłanych przez pewną złośliwą boginię. Droga prowadząca do Milford Sounds jest całkiem przyzwoita, ale piękniejszą znajdziecie jadąc przez Mt Aspiring National Park. Droga przez Mt Aspiring National Park jest przepiękna, kiedy porządnie lunie deszczem – z górskich ścian, gdzie wcześniej ledwo sączyły się małe ilości wody, spływają kaskady i wodospady. Widok jest wręcz niesamowity i bajeczny!

Jak wygląda Milford Sounds
Raj zamieszkały przez wredne meszki

Następnym razem opowiem Wam o ambitniejszych trasach, które przebyliśmy w Nowej Zelandii. Będzie o górach i lodowcach, o rozciągających się z nich widokach i o ich stopniach trudności. Na pewno wspomnę, czy było warto – czasem byliśmy rozczarowani tym, co zastaliśmy, a czego oczekiwaliśmy po barwnych opisach. Wnioski wyciągnijcie sami 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *